piątek, 12 października 2012

O piątku słów kilka.

Godzina 23.45. Oczy przymrużone, głowa niebezpiecznie się kiwa, a dłonie odmawiają mi posłuszeństwa. Jestem zmęczona, ale to przyjemne zmęczenie, z rodzaju tych miłych i pozytywnych. Czuję, że ten dzień spędziłam naprawdę dobrze, inaczej niż ostatnie. A co najlepsze, wszystko to dzięki szkole, a ściślej mówiąc zadanej na wiedzę o kulturze prezentacji o subkulturach.
Moja grupa w liczbie pięć (razem ze mną) wzięła sobie za zadanie omówienie hipisów, czyli kochających wszystko i wszystkich ćpunów, którzy srali na pracę, płacę i inne tego typu "przyziemne" sprawy. Nie wiem czy gdybym żyła w tych czasach poszłabym w tym kierunku, co oni, być może. Nie wykluczam takiej opcji, choć to ćpanie, kurczę, wolałabym chyba dłużej pożyć. W sumie ich koniec był tragikomiczny, sami skazali się na śmierć przez swoje umiłowanie do wolności (praca- błe, pieniądze - niepotrzebne) i narkotyków, które podobno oświecały ich umysły tak, że wypaliły je do zera. Nie będę się już mądrzyć na temat wszelakich używek, bo mimo, że mam szesnaście lat i żyję w XXI wieku, to mam BARRRDZO krytyczne poglądy na ten temat, ale to przy innej okazji :)

Po tym krótkim wstępie, mogę bez wahania stwierdzić, że naprawdę warto było cały dzień męczyć się nad rozkładaniem scenografii (ukłony za jej wykonanie dla Wawy), charakteryzacją (brawa dla Sary) i podchodzeniem kilka razy do jednego ujęcia. Dlaczego? Nie dla durnej oceny, prawdę mówiąc w pewnym momencie zapomniałam, że robimy to na lekcję. Ale po to, żeby stanąć w walce z rutyną, która jest wszechobecna w Rypinku, żeby poczuć przez chwilę klimat tamtych lat, pokolorować kolejny nudny, szary piątek. A przede wszystkim wypełnić serce satysfakcją, że ten dzień spędziliśmy inaczej, ciekawie, kreatywnie.

Ledwo siedzę, z trudem składam w miarę sensowne zdania. Kończę więc i pomykam do ciepłego łóżeczka. Wystukałam to, co mi siedziało w serduchu, mogę spać spokojnie (:
Na zakończenie pozwolę pochwalić się efektami naszej pracy:




























Hedningarna - Neidon Laulu. Dodam już tak jako kropkę tej notki, bowiem ubóstwiam ten zespół, a  tę piosenkę zwłaszcza. Dobrej nocy!

6 komentarzy:

  1. Hej.
    Bardzo ładny post.
    Dziękuję, że o mnie pamiętałaś. :)
    Pozdrawiam, Wawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ziom, poszedłbyś w tym kierunku razem z mła, zapewne skonalibyśmy w jakiejś kolorowej melinie przepełnionej miłością, a nasze dusze błądziłyby między obłokami psychodelicznych oparów, ale byłby to całkiem przyjemny koniec, zawsze mógłby nas potrącić samochód lub cierpielibyśmy umierając w wyniku zatrucia rycyną, hohohoh :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieeee. Nie chciałabym tak umrzeć, w melinie, niespełniona :< Nie zrobiłabym tego, co chcę. Wolałabym zginąć nagle przejechana przez samochód niż wypalać sobie mózg, a potem umierać, nie wiedząc kim naprawdę jestem.

      Usuń
  3. Mieliście bardzo ciekawą pracę domową i sama zapewne też oddałabym się temu zadaniu z podobnym 'oddaniem' :)
    A co do wolontariatu - pokochałam to przy pierwszej zbiórce żywności w sklepach :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja również jej zazdroszczę, farciara jedna.. :D Zawsze tak jest - z czasem fascynacja danym miastem, wsią, teren maleje, gdy widok staje się rutyną :) Ooo tak, mam to samo! :D to kiedy jedziemy? ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu ,swietne te zdjęcia ;D
    ja bym chyba od razu przy okazji w jakąs sesję uderzyła w tym klimacie ;)

    zapraszam do mnie ;)

    OdpowiedzUsuń